MUKOWISCYDOZA – codzienna walka o oddech…







Długo za długo...

 nic nie pisałam.
Powód był jeden - MRSA.
Majusiowa zmora, która znów pojawiła się w wymazie. Pół roku intensywnego leczenia, pół roku zażywania antybiotyków ( w sumie 7 różnych), pół roku nadziei. I...i w takich właśnie momentach żyć się odechciewa.
Miałam, jak ja to nazywam, mukowstręt - nie zaglądałam na nasze forum mukowiscydozy, nic nie czytałam, co w swojej nazwie zawierało słowo muko, nie chciałam nic wiedzieć i słyszeć na ten temat, o zgrozo-nie zaglądałam nawet na stronę Majusiową. Mukowstręt! jednym słowem.
Potrzebowałam czasu, żeby znów wrócić do żywych...
Na ten moment pani dr stwierdziła, że nie ma zielonego pojęcia, co dalej robić z tą lekooporną bakterią. I dokonała wyboru, że póki co zostawiamy tak jak jest.
W mukowiscydozie nie ma dobrych wyborów - są tylko złe, albo jeszcze gorsze.
Stwierdziła, że jednak nie położy nas na oddział, nie przeleczy bez  widocznego zaostrzenia, bo bakteria mogłaby się uodpornić na kolejne leki.
Zostawiła nas więc w domu. Z bakterią...
Po prostu - tak źle i tak nie dobrze...



W między czasie moja Młoda Dama świętowała swoje kolejne urodziny - dzięki decyzji Pani dr - w domu (o wymazie dowiedzieliśmy się 3 dni przed urodzinami).


                                                          w oczekiwaniu na gości...









a to już zabawa prezentami. Pieczątki i ciastolina - to co Tygryski lubią najbardziej...

Efekty widoczne na zdjęciu poniżej:



                                                               balejaż a'la zielony tusz







          a tutaj moja bardzo pilna uczennica, która już myśli-jak wymyślić lek na MRSAi inne...cholerstwa

P.S. Dzięki wujkowi Robertowi kolejny rok mamy nową ulotkę 1% na kolejny zbliżający się ogromnymi krokami okres rozliczeń podatkowych. Oto efekt:



                                                      Wujku Robercie-dziękujemy Ci


mama Mai, 16.12.2013

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz